Swanetia to rejon w północnej Gruzji, rzekomo trudno-dostępny, "naprawdę gruziński" i "taki średniowieczny". Podejrzewałem, że to mogą być takie trochę przesadzone, romantyczne ploty - no i trochę były... Ale - jeszcze nie jest źle.
Aktualnie (2011) do centrum Swanetii (Mestia) prowadzi droga o jakości lepszej niż... większość dróg w Polsce. Liczba turystów kontra gruzińska gościnność - można powiedzieć, że się równoważą. Tzn. pierwszych jest już chyba wystarczająco dużo, żeby drugiego nie było za bardzo widać. Ceny nie są zbyt niskie, słynne wieże są oświetlone na noc, a starówka się przebudowuje i zmienia w jakiś kurort. Są nawet... śmietniki!
Mimo tego, warto tu przyjechać. Może nie jest AŻ TAK romantycznie jak by się chciało, ale z pewnością jest "wystarczająco inaczej". Świnia ze świniakami przebiegają ci drogę, obok krowa się gapi i czeka kiedy sobie pójdziesz, a jeszcze obok pan sprzedaje inną krowę - w kawałkach prosto z ziemi.
Przyjechaliśmy z Tbilisi. Najpierw pociągiem do Zugdidi. Nocna plackarta kosztowała 11 lari (1 GEL ~= 2 PLN), ale miejsca trzeba rezerwować odpowiednio wcześniej, spóźniliśmy się. Pojechaliśmy dziennym osobowym za 6 lari. Jechał dłuuugo (8 godzin?), ale - był klimat. Było i wygodnie, i była gruzińska gościnność, były nawet śpiewy i granie na tutejszym banjo (cholera wie jak to się nazywa). W Zugdidi wylądowaliśmy około 17, od razu złapał nas busiarz szukający klientów do Mestii. Ostatecznie znalazł tylko naszą piątkę, więc musieliśmy dopłacić za pozostałe wolne 3 miejsca. Po burżujsku dopłaciliśmy (normalnie było po 20 lari, my zapłaciliśmy 30). BTW, jak na busiarzy, gruzińscy busiarze są całkiem mili.
W Mestii spaliśmy "u Irmy" za 20 lari (właściwie to 15, ale to w ramach wyjątku). Rano ostatnie zakupy i ruszamy na szlak do Uszguli.
Map topograficznych oczywiście nie ma, mamy ze sobą jedyne słuszne rosyjskie sztabówki. Pan w informacji turystycznej nie bardzo wie którędy szlak prowadzi, daje nam mapkę na której szlak jest zaznaczony. Jak się później okazuje - jest źle zaznaczony. Skończyło się tak, że przez godzinę przedzieraliśmy się przez krzaki, żeby dotrzeć do pewnej drogi, do której nie potrafiliśmy dotrzeć "normalnie".
Do Uszguli idziemy 3 doby. Nie w każdym miejscu da się zrobić sensowny nocleg - często nie ma albo lasu albo wody albo równego miejsca pod namiot. Zaledwie jeden z trzech noclegów spędziliśmy normalnie, przy ognisku. Można też spać na polu u gospodarza, albo i na drodze. W każdej wiosce będą też namawiać na lokalny guesthouse. Jak nie na ognisku, to pichciliśmy na kuchenkach gazowych - gaz można kupić w Tbilisi (na ulicy Mickiewicza) za 25 lari za butlę 650g.
Sklepy w Swanetii są nie tylko słabo zaopatrzone, ale też nie w każdej wiosce istniają. W jednym spytaliśmy o mleko, to pani nam wciskała skondensowane w puszce ;> Kupowaliśmy tylko ser i chleb od gospodarzy, czasem wymyślali wysokie ceny (trasa Mestia-Uszguli okazała się być wystarczająco "zatruta turystyką"). Najlepiej trafionym produktem, który przywieźliśmy jeszcze z Polski, były oczywiście sosy w proszku (nie znaleźliśmy ich nawet w dużych sklepach w Tbilisi). Mięso wszędzie mega drogie, a z warzyw praktycznie tylko pomidory i małe papryki. Pod względem wyboru w sklepach mało się zmieniło od tego co widziałem 4 lata temu (za to karta SIM prepaid z internetem via 3G/GPRS tańsza niż w Polsce, szok!).
Dotarliśmy do Uszguli. Ostatnich parę kilometrów drogą podwiozła nas na pace... policja. Uszguli nie okazało się być niczym wyjątkowym, dużo ciekawsze miejsca mijaliśmy wcześniej po drodze (np. opuszczone wioski).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz