Od początku października 2011 jestem w podróży. Ze względów technicznych nie wrzucam na razie zdjęć na tę stronę, za to prowadzę oddzielnego bloga pod adresem:
środa, 30 listopada 2011
Fotowyprawa (2011/2012)
Od początku października 2011 jestem w podróży. Ze względów technicznych nie wrzucam na razie zdjęć na tę stronę, za to prowadzę oddzielnego bloga pod adresem:
sobota, 15 października 2011
Obóz konny w Łynie
Irlandia
No to lecimy, tak z rozpędu...
Irlandia. Tygodniowy wypad z pracy. Flaki z olejem. Gór nie mają, mimo że swoje pagórki dumnie nazywają górami.
Irlandzka pogoda, czyli na zmianę deszcz, na zmianę słońce, w sumie mi się bardzo podobała. I dość przyjemnie się po tych ich pagórkach nawet łaziło, ale tylko miejscami... Bo większość trasy i tak prowadzi albo asfaltową drogą, albo po równym, albo wśród kupy turystów i w ogóle... no zero atmosfery po prostu. Do tego noclegi drogie jak cholera.
Absolutnie nie polecam Irlandii. Ble fuj rzygi.
Tą inteligentną puentą zakończę część tekstową i przejdę do sekcji paru pierdołowatych zdjęć.
Norwegia
Tegoroczny majowy wypad do Norwegii - w odróżnieniu od poprzedniego - był trochę deszczowy. Trochę - tzn. padało bez dłuższych przerw, ale takowe były. W każdym razie, zdjęcia zbyt piękne to tym razem nie są...
sobota, 8 października 2011
Swanetia pod namiotem
Swanetia to rejon w północnej Gruzji, rzekomo trudno-dostępny, "naprawdę gruziński" i "taki średniowieczny". Podejrzewałem, że to mogą być takie trochę przesadzone, romantyczne ploty - no i trochę były... Ale - jeszcze nie jest źle.
Aktualnie (2011) do centrum Swanetii (Mestia) prowadzi droga o jakości lepszej niż... większość dróg w Polsce. Liczba turystów kontra gruzińska gościnność - można powiedzieć, że się równoważą. Tzn. pierwszych jest już chyba wystarczająco dużo, żeby drugiego nie było za bardzo widać. Ceny nie są zbyt niskie, słynne wieże są oświetlone na noc, a starówka się przebudowuje i zmienia w jakiś kurort. Są nawet... śmietniki!
Mimo tego, warto tu przyjechać. Może nie jest AŻ TAK romantycznie jak by się chciało, ale z pewnością jest "wystarczająco inaczej". Świnia ze świniakami przebiegają ci drogę, obok krowa się gapi i czeka kiedy sobie pójdziesz, a jeszcze obok pan sprzedaje inną krowę - w kawałkach prosto z ziemi.
Przyjechaliśmy z Tbilisi. Najpierw pociągiem do Zugdidi. Nocna plackarta kosztowała 11 lari (1 GEL ~= 2 PLN), ale miejsca trzeba rezerwować odpowiednio wcześniej, spóźniliśmy się. Pojechaliśmy dziennym osobowym za 6 lari. Jechał dłuuugo (8 godzin?), ale - był klimat. Było i wygodnie, i była gruzińska gościnność, były nawet śpiewy i granie na tutejszym banjo (cholera wie jak to się nazywa). W Zugdidi wylądowaliśmy około 17, od razu złapał nas busiarz szukający klientów do Mestii. Ostatecznie znalazł tylko naszą piątkę, więc musieliśmy dopłacić za pozostałe wolne 3 miejsca. Po burżujsku dopłaciliśmy (normalnie było po 20 lari, my zapłaciliśmy 30). BTW, jak na busiarzy, gruzińscy busiarze są całkiem mili.
W Mestii spaliśmy "u Irmy" za 20 lari (właściwie to 15, ale to w ramach wyjątku). Rano ostatnie zakupy i ruszamy na szlak do Uszguli.
Map topograficznych oczywiście nie ma, mamy ze sobą jedyne słuszne rosyjskie sztabówki. Pan w informacji turystycznej nie bardzo wie którędy szlak prowadzi, daje nam mapkę na której szlak jest zaznaczony. Jak się później okazuje - jest źle zaznaczony. Skończyło się tak, że przez godzinę przedzieraliśmy się przez krzaki, żeby dotrzeć do pewnej drogi, do której nie potrafiliśmy dotrzeć "normalnie".
Do Uszguli idziemy 3 doby. Nie w każdym miejscu da się zrobić sensowny nocleg - często nie ma albo lasu albo wody albo równego miejsca pod namiot. Zaledwie jeden z trzech noclegów spędziliśmy normalnie, przy ognisku. Można też spać na polu u gospodarza, albo i na drodze. W każdej wiosce będą też namawiać na lokalny guesthouse. Jak nie na ognisku, to pichciliśmy na kuchenkach gazowych - gaz można kupić w Tbilisi (na ulicy Mickiewicza) za 25 lari za butlę 650g.
Sklepy w Swanetii są nie tylko słabo zaopatrzone, ale też nie w każdej wiosce istniają. W jednym spytaliśmy o mleko, to pani nam wciskała skondensowane w puszce ;> Kupowaliśmy tylko ser i chleb od gospodarzy, czasem wymyślali wysokie ceny (trasa Mestia-Uszguli okazała się być wystarczająco "zatruta turystyką"). Najlepiej trafionym produktem, który przywieźliśmy jeszcze z Polski, były oczywiście sosy w proszku (nie znaleźliśmy ich nawet w dużych sklepach w Tbilisi). Mięso wszędzie mega drogie, a z warzyw praktycznie tylko pomidory i małe papryki. Pod względem wyboru w sklepach mało się zmieniło od tego co widziałem 4 lata temu (za to karta SIM prepaid z internetem via 3G/GPRS tańsza niż w Polsce, szok!).
Dotarliśmy do Uszguli. Ostatnich parę kilometrów drogą podwiozła nas na pace... policja. Uszguli nie okazało się być niczym wyjątkowym, dużo ciekawsze miejsca mijaliśmy wcześniej po drodze (np. opuszczone wioski).
czwartek, 31 marca 2011
Wypierdki - przepis
Składniki:
- 250g mąki,
- 100g cukru pudru,
- 150g masła,
- 2 żółtka,
- sól,
- 1 torebka cukru waniliowego,
- papierrr do pieczenia?
Wziąć gara, wrzucić masło, mąkę, cukier puder, cukier waniliowy, żółtka i przyzwoitą kupę soli. Zagnieść łapami w jeden duży Wypierd. Następnie dziobać w tym paluchami i wrzucać na blachę powstałe dzieła sztuki (szybciej idą Dzieła wypierdkowato-bobkowate, ale można też a'la krowie placki, jak na obrazku). Piec 10 minut w 180 stopniach.
No i standardowo - jeśli nie jest się Wojtkiem, zaprosić Wojtka.
wtorek, 8 lutego 2011
Ameryka Południowa :)
Ten plan istnieje już od jakiegoś już czasu, ale dopiero wczoraj wyklarował się na tyle bardzo, że nie boję się o nim pisać :) Wygląda na to, że jadę znów do Ameryki Południowej - tym razem na pół roku!
...a jak nie zwariuję i starczy czasu, to nie tylko tam...
Planowany start - w październiku! :)
czwartek, 20 stycznia 2011
Zdjęcia z Gorców
czwartek, 6 stycznia 2011
O ognisku zimą słów kilka
Pierwszej nocy udało nam się znaleźć miejsce, w którym nie było dużo śniegu (jakieś 5-10cm), leżało też tam dużo drewna po ścince. Było je dość łatwo zbierać. Nie było wiatru.
Drugiej nocy zapałętaliśmy się w inne rejony Gorców, gdzie śniegu nagle zrobiło się pół metra. Ponad godzinę szliśmy LASEM szukając DREWNA.
Cały dzień mieliśmy suche buty. Zmieniło się to przy ognisku. Niby ciepełko i wszystko powinno schnąć, a niestety było odwrotnie. Jak masz pół metra śniegu wszędzie dookoła i musisz co jakiś czas przejść się do namiotu, to ZAWSZE masz ten śnieg na butach itp. Potem staniesz przy ognisku się ogrzać. Parę takich iteracji i wszyscy mamy buty kompletnie mokre.
Kolejna fajna rzecz - wiatr. Nie był silny, ale wiał w KAŻDĄ stronę. A ognisko sypało iskrami na potęgę. No i wyglądało to tak, że wszyscy, przerażeni wizją wypalenia zestawu dodatkowych wywietrzników w swoich PRO-kurtkach i PRO-spodniach, skakali po tych wszystkich zaspach dookoła, zakopując się w kolejnych warstwach śniegu, aby potem je skwapliwie rozpuścić na sobie przy ognisku. Nikomu nie chciało się zrobić sobie porządnego siedzenia nawet. I tak do północy ;)
Ognisko rozpalone na X-centymetrowej warstwie śniegu, dość szybko wypala w śniegu piękne koło, obniżając się jednocześnie o X cm względem nas. Ta różnica poziomów trochę denerwuje. Gdy chcemy zagotować wodę trzeba trochę kombinować, ewentualnie ponadwęglać rękawice. Albo zrezygnować z pichcenia kolacji, co też większość naszej ekipy uczyniło (ale to bardziej przez wiatr, zimno i brak siedzenia, niż cokolwiek innego, jednak mogliśmy wziąć siekierę...)
Trzecią noc spędziliśmy w schronisku, zajadając się szarlotką z polewą jagodową i popijając grzańcem. Po lamersku. Yeah.
A więc:
- Lepiej odgarnąć cały śnieg spod ogniska i okolic.
- Warto poświęcić więcej czasu na znalezienie bardziej osłoniętego od wiatru miejsca.
- Na mrozie nawet grube drewno łamie się jak patyk.
- Rozpalenie okazało się być bardzo łatwe (sporo drewna + świeczka).
- Przy gotowaniu dużo bardziej sprawdziłyby się garnki z uchwytem u góry, które można wstawić w środek ogniska, a potem kijem wyjąć.