sobota, 15 października 2011

Obóz konny w Łynie

Dwutygodniowy obóz konny w Łynie. Wiem, kompletnie nie moje klimaty. Siedzenie na dupie przez 2 tygodnie, przeplatane okazyjną lekcją, i - mniej okazyjnym - otwarciem piwa. Ale - cel osiągnięty - umiem już założyć siodło.

więcej >>

Irlandia

No to lecimy, tak z rozpędu...

Irlandia. Tygodniowy wypad z pracy. Flaki z olejem. Gór nie mają, mimo że swoje pagórki dumnie nazywają górami.

Irlandzka pogoda, czyli na zmianę deszcz, na zmianę słońce, w sumie mi się bardzo podobała. I dość przyjemnie się po tych ich pagórkach nawet łaziło, ale tylko miejscami... Bo większość trasy i tak prowadzi albo asfaltową drogą, albo po równym, albo wśród kupy turystów i w ogóle... no zero atmosfery po prostu. Do tego noclegi drogie jak cholera.

Absolutnie nie polecam Irlandii. Ble fuj rzygi.

Tą inteligentną puentą zakończę część tekstową i przejdę do sekcji paru pierdołowatych zdjęć.

więcej >>

Norwegia

Tegoroczny majowy wypad do Norwegii - w odróżnieniu od poprzedniego - był trochę deszczowy. Trochę - tzn. padało bez dłuższych przerw, ale takowe były. W każdym razie, zdjęcia zbyt piękne to tym razem nie są...

więcej >>

sobota, 8 października 2011

Swanetia pod namiotem

Swanetia to rejon w północnej Gruzji, rzekomo trudno-dostępny, "naprawdę gruziński" i "taki średniowieczny". Podejrzewałem, że to mogą być takie trochę przesadzone, romantyczne ploty - no i trochę były... Ale - jeszcze nie jest źle.

Aktualnie (2011) do centrum Swanetii (Mestia) prowadzi droga o jakości lepszej niż... większość dróg w Polsce. Liczba turystów kontra gruzińska gościnność - można powiedzieć, że się równoważą. Tzn. pierwszych jest już chyba wystarczająco dużo, żeby drugiego nie było za bardzo widać. Ceny nie są zbyt niskie, słynne wieże są oświetlone na noc, a starówka się przebudowuje i zmienia w jakiś kurort. Są nawet... śmietniki!

Mimo tego, warto tu przyjechać. Może nie jest AŻ TAK romantycznie jak by się chciało, ale z pewnością jest "wystarczająco inaczej". Świnia ze świniakami przebiegają ci drogę, obok krowa się gapi i czeka kiedy sobie pójdziesz, a jeszcze obok pan sprzedaje inną krowę - w kawałkach prosto z ziemi.

Przyjechaliśmy z Tbilisi. Najpierw pociągiem do Zugdidi. Nocna plackarta kosztowała 11 lari (1 GEL ~= 2 PLN), ale miejsca trzeba rezerwować odpowiednio wcześniej, spóźniliśmy się. Pojechaliśmy dziennym osobowym za 6 lari. Jechał dłuuugo (8 godzin?), ale - był klimat. Było i wygodnie, i była gruzińska gościnność, były nawet śpiewy i granie na tutejszym banjo (cholera wie jak to się nazywa). W Zugdidi wylądowaliśmy około 17, od razu złapał nas busiarz szukający klientów do Mestii. Ostatecznie znalazł tylko naszą piątkę, więc musieliśmy dopłacić za pozostałe wolne 3 miejsca. Po burżujsku dopłaciliśmy (normalnie było po 20 lari, my zapłaciliśmy 30). BTW, jak na busiarzy, gruzińscy busiarze są całkiem mili.

W Mestii spaliśmy "u Irmy" za 20 lari (właściwie to 15, ale to w ramach wyjątku). Rano ostatnie zakupy i ruszamy na szlak do Uszguli.

Map topograficznych oczywiście nie ma, mamy ze sobą jedyne słuszne rosyjskie sztabówki. Pan w informacji turystycznej nie bardzo wie którędy szlak prowadzi, daje nam mapkę na której szlak jest zaznaczony. Jak się później okazuje - jest źle zaznaczony. Skończyło się tak, że przez godzinę przedzieraliśmy się przez krzaki, żeby dotrzeć do pewnej drogi, do której nie potrafiliśmy dotrzeć "normalnie".

Do Uszguli idziemy 3 doby. Nie w każdym miejscu da się zrobić sensowny nocleg - często nie ma albo lasu albo wody albo równego miejsca pod namiot. Zaledwie jeden z trzech noclegów spędziliśmy normalnie, przy ognisku. Można też spać na polu u gospodarza, albo i na drodze. W każdej wiosce będą też namawiać na lokalny guesthouse. Jak nie na ognisku, to pichciliśmy na kuchenkach gazowych - gaz można kupić w Tbilisi (na ulicy Mickiewicza) za 25 lari za butlę 650g.

Sklepy w Swanetii są nie tylko słabo zaopatrzone, ale też nie w każdej wiosce istniają. W jednym spytaliśmy o mleko, to pani nam wciskała skondensowane w puszce ;> Kupowaliśmy tylko ser i chleb od gospodarzy, czasem wymyślali wysokie ceny (trasa Mestia-Uszguli okazała się być wystarczająco "zatruta turystyką"). Najlepiej trafionym produktem, który przywieźliśmy jeszcze z Polski, były oczywiście sosy w proszku (nie znaleźliśmy ich nawet w dużych sklepach w Tbilisi). Mięso wszędzie mega drogie, a z warzyw praktycznie tylko pomidory i małe papryki. Pod względem wyboru w sklepach mało się zmieniło od tego co widziałem 4 lata temu (za to karta SIM prepaid z internetem via 3G/GPRS tańsza niż w Polsce, szok!).

Dotarliśmy do Uszguli. Ostatnich parę kilometrów drogą podwiozła nas na pace... policja. Uszguli nie okazało się być niczym wyjątkowym, dużo ciekawsze miejsca mijaliśmy wcześniej po drodze (np. opuszczone wioski).

więcej >>